Bruce Willis gościem Yoli 2013-07-26



Kolejna hollywoodzka gwiazda w Stopklatce! Tym razem  Yola Czaderska-Hayek rozmawia z  Bruce'em Willisem  z okazji premiery jego najnowszego filmu - "RED 2". Jak się okazuje nie taki z niego twardziel... przynajmniej w rodzinnych relacjach.

Yola Czaderska-Hayek: W "RED 2" ponownie wcielasz się w emerytowanego agenta CIA. Na planie miałeś okazję spotkać starych znajomych z pierwszej części. Chyba nie było Wam trudno wrócić do swoich ról? Oglądając film, odniosłam wrażenie, że bawiliście się świetnie.

Bruce Willis: I słusznie, bo tak rzeczywiście było. Kiedy wszyscy pojawili się na planie pierwszego dnia, miałem wrażenie, jakbyśmy nagle zrobili sobie wakacje. To nie była praca, to była przyjemność. Każdy z nas błyskawicznie wczuł się z powrotem w swoją postać, zupełnie jakbyśmy dopiero co nakręcili poprzednią część. A do tego jeszcze dostaliśmy znakomity scenariusz ze świetnie rozpisanymi dialogami. Te role właściwie same się zagrały! Pamiętam, że podczas kręcenia pierwszego "RED" mieliśmy wątpliwości, czy uda się połączyć akcję, humor i wątek romansowy w taki sposób, żeby nic w filmie nie zgrzytało. No i jakimś cudem wyszło, dlatego przy kontynuacji recepta była prosta: nie ulepszać niczego na siłę, pozostać przy tym, co się sprawdziło. Dlatego w "RED 2" jest jeszcze więcej akcji, jeszcze więcej humoru i jeszcze więcej wątku romansowego.

Jednym słowem: "RED 2" to wystrzałowa komedia romantyczna?

Właśnie tak.

Na wątek romansowy chyba nie narzekasz? W końcu dostałeś buzi od Catherine Zeta-Jones.

Musieliśmy nakręcić tę scenę parę razy, żeby dobrze wypadła. W końcu nie mam doświadczenia. Rzadko całuję się z kobietami na ekranie. Częściej strzelam do ludzi. Sam nie wiem, dlaczego... Nie powiem, było fajnie. Dzięki "RED" miałem okazję całować się z Mary-Louise Parker, z Catherine Zeta-Jones...

A w trzeciej części pewnie przyjdzie kolej na Helen Mirren.

Dlaczego nie? To wspaniała kobieta. I wygląda świetnie! A do tego jest prawdziwą damą. Z tytułem!

Ale żeby nie było za pięknie, zdaje się, że na planie Byung-hun Lee trochę Cię poobijał?

Nie, nie, to tylko parę siniaków. Rzecz nie do uniknięcia przy kręceniu scen walki. Byung-hun Lee jest znakomitym przeciwnikiem, ma świetnie opanowaną choreografię. Gdyby walka była śpiewem, on byłby Frankiem Sinatrą (śmiech). Serio, to prawdziwy twardziel. Chyba jeszcze nigdy nie miałem tak trudnego rywala. A jednocześnie ma genialne poczucie humoru i jest absolutnie bezkonfliktowy. Chyba widać na ekranie w paru scenach, że ledwo mogę się powstrzymać od śmiechu. To przez niego. Fantastycznie się z nim pracuje.

Swoją drogą, to rzeczywiście ciekawe, że tak rzadko grasz w komediach romantycznych. Przecież znam Cię od lat - jest z Ciebie kawał wrażliwca.

Może właśnie o to chodzi? Może producenci się boją, że popłakałbym się na planie przy wszystkich. Strasznie łatwo się wzruszam przy dramatycznych momentach, zwłaszcza przed telewizorem. Potrzebuję wtedy, żeby mnie ktoś przytulił. I zauważyłem, że z wiekiem mi się to pogłębia.

Płaczesz przy melodramatach?

Nie tylko. Na przykład przepłakałem prawie całe Igrzyska w Londynie. Jest w sporcie coś, co mnie niesamowicie porusza. Nic na to nie poradzę, tak już mam.

Jestem pod wrażeniem, że tak otwarcie o tym mówisz. Ty - filmowy twardziel!

Bez przesady. Nigdy nie uważałem, że to powód do wstydu. Poza tym mam taką zasadę: nie traktować siebie zbyt poważnie. To wiele rzeczy ułatwia. W życiu, w kontaktach z ludźmi... No i przede wszystkim w opiece nad dzieckiem [chodzi o Mabel Ray, córeczkę, którą Willis ma ze swoją obecną żoną, Emmą Heming - Y. Cz.-H.]. Moje małe szczęście ma teraz rok i dwa miesiące. I jestem w stanie zrobić każdą głupotę, byleby tylko ją rozbawić. Serio! Mogę się przewracać na skórce od banana, pluć wodą na odległość, robić z siebie pajaca, żeby tylko się uśmiechnęła. Nie mam z tym żadnego problemu.

W "RED 2" bohater, którego gra John Malkovich, ostrzega Cię przed Catherine Zeta-Jones. Mówi, że ona działa na Ciebie jak kryptonit. Jestem ciekawa, co jest Twoim kryptonitem w rzeczywistości? Masz jakiś słaby punkt?

Moje cztery córki. Jestem wobec nich całkowicie bezkrytyczny, mogą mnie sobie owinąć wokół palca, kiedy i jak zechcą. Nie wiem, jak one to robią, ale potrafią sprawić, że pozwolę im na wszystko. Chociaż swoją drogą, nie mam pojęcia, w jaki sposób tak naprawdę działa kryptonit. I co to w ogóle jest. Musiałbym zapytać Człowieka Ze Stali. Zresztą nieważne, bardzo podoba mi się ta kwestia: "Ona jest dla ciebie jak kryptonit". Fajny tekst.

Skoro Twoje córki są dla Ciebie jak kryptonit, to czy Ty jesteś dla nich Supermanem? Proszą Cię o pomoc w czymkolwiek?

Zdarza się, choć rzadko. Nie tak dawno Lula [Tallulah, 19-letnia córka Willisa - Y. Cz.-H.] prosiła mnie o radę, bo miała jakiś problem z chłopakiem. Nie odzywali się do siebie. Nie bardzo wiedziałem, jak jej pomóc, więc doradziłem coś w stylu: "Nie przejmuj się tym tak bardzo, a samo minie". Raczej nie była to perła mądrości, wiem (śmiech). Ale z drugiej strony co ja mogę wiedzieć o problemach dziewczyn? Zwykle albo udzielam bardzo prostych rad, albo nie udzielam ich w ogóle, bo bardzo się boję, że mogę komuś zasugerować jakiś kiepski pomysł. I to by się mogło źle skończyć. Wiesz, jak to jest z młodymi ludźmi.

Ale w Twoim przypadku sposób na problemy córek z chłopakami jest bardzo prosty: wystarczy, że jeden z drugim zobaczy Bruce'a Willisa przed drzwiami. I zaraz będzie grzeczny.

Zawsze mi się wydawało, że będę takim surowym ojcem, który przegania chłopaków jak najdalej od swoich córek. Ale tak się jakoś porobiło, że ze wszystkimi bardzo dobrze mi się układa. Ani razu żaden mi nie podpadł. Nigdy nie było w domu awantury.

Skoro, jak twierdzisz, nie bardzo się nadajesz do udzielania rad, to czy sam korzystasz z czyichś wskazówek?

Oczywiście! Moim drogowskazem jest żona. Pytam ją o wszystko. W co się ubrać, a czego nie zakładać. Dokąd się wybrać, co zamówić na obiad, czy iść na basen, czy nie iść. Naprawdę, pytam bez przerwy.

Czyli nie dość, że beksa, to jeszcze i pantoflarz. Czego ja się o Tobie dowiaduję... Może mi jeszcze powiesz, że jesteś już za stary na granie w filmach?

Nie, to mi jeszcze długo nie grozi. Nie myślę w ogóle o emeryturze - chyba, że ktoś mnie zapyta, czy się już nie wybieram. Za bardzo podoba mi się w Hollywood. Poza tym praca w filmach ma tę zaletę, że można ją ciągnąć naprawdę długo, oczywiście pod warunkiem, że widzowie nadal chcą człowieka oglądać. Wystarczy po prostu zapewniać ludziom rozrywkę czy też robić to, w czym się jest najlepszym. I robotę ma się zapewnioną. Nie mam ochoty tego porzucać.

Poza tym fajnie jest być sławnym, prawda?

Powinnaś coś wiedzieć na ten temat. Też jesteś przecież sławna. Możemy sobie porozmawiać jak jedna gwiazda z drugą.

Ale pytałam Cię poważnie! Lubisz być sławnym czy nie?

O rany. Nie wiem! (śmiech) Serio, nie mam pojęcia, co Ci odpowiedzieć. Dla mnie liczy się przede wszystkim to, że robię w życiu to, co mi się podoba. Nigdy nie żałowałem podjętych decyzji - czy to dobrych, czy to złych. Nigdy nie miałem powodu, żeby na cokolwiek narzekać. Czy to w teatrze, czy to w telewizji. Bardzo ciepło wspominam czasy, gdy kręciliśmy serial "Na wariackich papierach". Dzisiaj wydaje się, jakbyśmy wtedy bez przerwy imprezowali, tyle było śmiechu na planie. Szkoda, że teraz takich seriali już właściwie nie robią... Nie mam poczucia, że moja kariera szła jakoś pod górkę, po czym w pewnym momencie mogłem usiąść wygodnie i powiedzieć: "No dobra, wreszcie odniosłem sukces, pora odcinać kupony". Po prostu zawsze działo się coś fajnego, coś ciekawego. I tak jest przez cały czas - lubię moją pracę, lubię podróże, mogę zajmować się tym, co mi sprawia przyjemność. Oczywiście najfajniejszy jest ten moment, kiedy wychodzę na czerwony dywan i wszyscy robią mi zdjęcia. I błyskają flesze (śmiech). Więc chyba rzeczywiście mogę powiedzieć, że lubię być sławnym. No a poza tym nieźle mi płacą.

Na to czekałam!

Przynajmniej jestem z Tobą szczery. Dla większości aktorów granie to przede wszystkim pasja, nie praca. Znam wielu ludzi w tym fachu, dla których ważne role liczą się bardziej od pieniędzy. Tacy z reguły idą do teatru, gdzie stawki są naprawdę niskie w porównaniu z tym, ile płaci Hollywood. A ja nie narzekam, bo zawsze dobrze jest mieć trochę forsy na koncie. Nie okłamujmy się: kto nie chciałby być bogaty? Może pieniądze nie są tak ważne w życiu, jak jedzenie, ale trzeba mieć je za co kupić.

Jest jeszcze jeden plus: ponieważ jesteś gwiazdorem, ludzie liczą się z Twoim zdaniem. Możesz na przykład angażować się politycznie. Jak wtedy, gdy popierałeś wojnę w Iraku...

To nie tak. Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek opowiadał się za wojną. Jeśli już, to stawałem po stronie naszych żołnierzy biorących w niej udział. Nikt chyba nie cieszy się z wybuchu wojny. To nie jest rzecz, którą można poprzeć... Oczywiście wyłączając sytuację, kiedy człowiek znajdzie się w samym środku konfliktu i musi wybrać jedną ze stron. Ja na szczęście nie musiałem takiego wyboru dokonywać. Chodziło mi jedynie o to, by podnieść na duchu żołnierzy. Bo to oni jechali walczyć na drugi koniec świata. Chciałem, żeby wiedzieli, że komuś na nich zależy. Na nich, a nie na samej wojnie.

Powiedziałeś, że kariera w Hollywood może trwać długo, jeśli tylko ludzie chcą Cię oglądać. Jaka jest Twoja recepta na przetrwanie w tej branży?

Nie wiem, czy w ogóle mam jakąś receptę. Lubię, jak na moich filmach ludzie się bawią. Być może na filmach akcji bawią się lepiej niż na komediach, bo nawet teraz, po tylu latach, ciągle dostaję role twardzieli, którzy ratują świat. Nie mam pojęcia, na czym to polega. Po prostu staram się, żeby widzowie nie nudzili się w kinie. Żeby oglądali mnie z przyjemnością. Wiem oczywiście, że w tym fachu liczy się przede wszystkim biznes i że producenci obsadzają mnie nie dla moich pięknych oczu, tylko przede wszystkim dlatego, że im się to opłaca. Nie ma co udawać. Ale nie mam nic przeciwko temu. Jak już mówiłem, robię to, co lubię, a do tego jeszcze mam okazję poznać fajnych, ciekawych ludzi, z którymi świetnie się pracuje.

Masz w ogóle czas na to, żeby chodzić do kina?

Jasne. Byłem ostatnio na filmie, który bardzo mi się podobał, "World War Z". Jeśli ktoś lubi horrory, to powinien zobaczyć koniecznie.

Przez grzeczność nie zapytam, czy się popłakałeś.

Nie, ale podskoczyłem ze strachu chyba z dziesięć razy. A do tego Brad był znakomity. Naprawdę, jeśli ktoś jeszcze nie widział "World War Z", to polecam.



[Yola Czaderska-Hayek]