O yoli

 

 

Yola Czaderska-Hayek to AUTORKA książek na temat Hollywood, KORESPONDENT filmowy, popularyzator sztuki i kultury polskiej w USA. Socialite, osoba z kręgów high society, nazywana często "Pierwszą Polską Damą Hollywood". Pisze o sprawach bieżących filmu amerykańskiego, przeprowadza wywiady z najważniejszymi w Hollywood, jest również kronikarzem i historykiem, specjalizującym się w filmie westernowym oraz w tzw. złotej erze celuloidowej metropolii. Będąc jedynym Polakiem, członkiem renomowanej i elitarnej Hollywood Foreign Press Association, co roku przyznaje prestiżowe ZŁOTE GLOBY, torujące drogę do OSCARÓW. KORESPONDENTKA wielu czasopism polskich, polonijnych i zagranicznych. Przeprowadziła także szereg wywiadów z prezydentami Stanów Zjednoczonych oraz ze znanymi politykami.

Jest prezesem i fundatorem International Star Awards, statuetek przyznawanych od 1992 roku legendarnym artystom filmów westernowych. Laureaci tych nagród otrzymują pozłacane gwiazdy osadzone na granitowej bryle. Wraz z nagrodą Yola zawsze wręcza laureatom listy gratulacyjne od aktualnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, gubernatora Kalifornii i burmistrza Los Angeles. Znana jest także jako słynna hollywoodzka hostessa, porównywana do legendarnej francuskiej Madame de Stael, czy znanej waszyngtońskiej Pearl Mesty. W "BELVEDERE" ,jej zabytkowej posiadłości mieszczącej się na wzgórzach, tuz pod słynnym znakiem "HOLLYWOOD", w której niegdyś mieszkał Rudolf Valentino, organizuje wielkie hollywoodzkie bankiety. "BELVEDERE" otrzymał nagrodę "Beautiful Home and Garden", przyznaną przez ojców miasta dla jednej z najpiekniejszych rezydencji w Hollywood.

Wiesława Czapińska w swojej książce "Polita" tak napisała o Yoli Czaderskiej-Hayek: Yola Czaderska-Hayek jest dziś po Poli Negri kolejną sławną Polką w Hollywood. Chociaż nie gwiazda filmowa, potrafiła stworzyć w swoim domu atmosferę przyciągającą najsłynniejszych ludzi. Mr.Blackwell, ten, który ogłasza najlepiej i najgorzej ubrane kobiety świata, napisał: Wystarczy tylko wypowiedzieć imię Yoli, aby miasto wpadło w eksplozje. W Los Angeles Times o Yoli napisano: Posiada pikanterię Zsa Zsy Gabor i dostojność Margaret Dumont. W 1984 r., podczas Olimpiady w Los Angeles, Yola jako jedyny Polak biegła kilometr w sztafecie olimpijskiej, dedykujac to wydarzenie Januszowi Kusocińskiemu.

W grudniu 2002 roku Yola otrzymała od Południowokalifornijskiej Rady Filmowej (Southern California Motion Picture Council) dwa bardzo prestiżowe wyróżnienia. Pierwszą o nazwie GOLDEN STAR HALO AWARDS za rozbudzanie zainteresowania wartościowymi filmami w kinie i telewizji, sztukami teatralnymi i występami estradowymi. Drugie wyróżnienie SMPS GOLDEN CROWN AWARD Yola otrzymała za znaczący wkład w rozwój przemysłu rozrywkowego.

W 2008 roku Yola otrzymała odznaczenie AMICUS POLONIAE, nadane przez Ambasadora RP w Waszyngtonie, Roberta Kupieckiego. Zostało ono przyznane Yoli Czaderskiej-Hayek za jej wyjątkowy wkład w promocję kultury polskiej, a w szczególności filmu polskiego w Hollywood. W tym samym roku Yola otrzymała GLORIA ARTIS, medal przyznany przez Ministra Kultury, Bogdana Zdrojewskiego, za zasługi w propagowaniu kultury polskiej. W 2009 roku prezydent Lech Kaczynski przyznal Yoli wysokie odznaczenie państwowe KRZYZ OFICERSKI ORDERU ZASLUGI RZECZPOSPOLITEJ POLSKIEJ za szczególny wkład w promocję polskiego kina w Stanach Zjednoczonych.

W 2010 roku Yola Czaderska-Hayek otrzymała tytuł "WOMAN OF THE YEAR" od The Southern California Motion Picture Concil (Południowo-Kalifornijską Radę Filmu).


Materiał pochodzi z zasobów Ministerstwa Spraw Zagranicznych.





Ambasadorka Tarnowa

Czaderski Wieczór z Ambasadorem Tarnowa Yolą Czaderską-Hayek





Yola na okładkach czasopism




Książki Yoli




Rozmaitości

Na przełomie lat 80-tych i 90-tych Yola przekazywała polskim kinom oryginalne fotosy do prezentowania w gablotach.
Na zdjęciu widzimy fotosy z "Bez przebaczenia" Clinta Eastwooda.





Rozmowa z Yolą
Krzysztof Spór, Stopklatka: W jaki sposób trafiła pani do Hollywood?

Yola Czaderska-Hayek: Urodziłam się w Tarnowie, ale już od najmłodszych lat wiedziałam, że będę mieszkać w Hollywood. Będąc dzieckiem wierzyłam, że wyjdę za mąż za "księcia z bajki" i będę mieszkać w pałacu. Pewnego dnia w Krakowie przedstawiono mi obecnego męża, amerykańskiego pilota, kapitana pasażerskich linii lotniczych AMERICAN AIRLINES oraz biznesmena w jednej osobie. W ten sposób znalazłam się w Stanach Zjednoczonych.

K.S.: W młodym wieku trafiła pani do stolicy światowego kina, czy nie marzyła pani, żeby zostać aktorką?

Y.C-H.: Absolutnie nie! Od najmłodszych lat pisałam różnego rodzaju recenzje i artykuły, ukończyłam polonistykę i wiedziałam, że będę się tym zajmować zawodowo. Do aktorstwa zniechęciło mnie pewne wydarzenie. Jako dziecko zostałam zaangażowana do sztuki teatralnej. Grałam w niej rolę niewielką i w czasie jednego z pokazów zasłoniłam swoim ciałem główną aktorkę występującą w spektaklu. Po przedstawieniu zrobiła mi w garderobie potworną awanturę. Aktorka miała do mnie ogromne pretensje o to, że ośmieliłam się ją zasłonić. Już wtedy wiedziałam, że ten zawód stałej niepewności i niekończącej się walki nie jest dla mnie. Po przyjeździe do Hollywood spotkałam Billy'ego Wildera, który reżyserował "Bulwar zachodzącego słońca". Obraz gwiazdy w podeszłym wieku występującej w tym filmie ostatecznie upewnił mnie w przekonaniu, że aktorką na pewno nie zostanę. Miałam kilka, nawet nie tak dawno, propozycji wzięcia udziału w próbnych zdjęciach, odpowiedź zawsze jest i będzie ta sama - NIE.

K.S.: Jak to się stało, że nieformalnie stała się pani polskim ambasadorem kultury w Hollywood?

Y.C-H.: Zaczęło się to od pewnego incydentu z Gustawem Holoubkiem i Magdą Zawadzką, gdzieś z początku lat 80. Przyjechali oni do Stanów Zjednoczonych na zaproszenie Departamentu Stanu, który zawiózł ich do teatru pokazując tak elementarne sprawy, jak: kulisy teatralne, garderoby, peruki etc. Obydwoje - mieszkali u mnie - wrócili niemal z płaczem. Zdałam sobie wówczas sprawę, że Hollywood nie ma zielonego pojęcia o polskich artystach. Postanowiłam właśnie wtedy stworzyć salon kulturalny. Chciałam, aby Amerykanie poznali polską kulturę i polskich artystów. Od tej pory odwiedzali mnie w Belwederze nie tylko ludzie związani z filmem, ale także malarze, rzeźbiarze, sportowcy, muzycy, naukowcy. Przyświecała mi cały czas jedna myśl - robię polskie imprezy dla Amerykanów, aby zapoznać ich z naszą kulturą. Zrobiłam ich na swój koszt blisko 200.

K.S.: Czy brała pani udział w kampanii na rzecz nominacji do Oscara filmu "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową"?

Y.C-H.: W moim domu zorganizowaliśmy specjalny pokaz filmu dla członków Amerykańskiej Akademii Filmowej i proszę sobie wyobrazić, że przez pierwsze trzy tygodnie wszyscy byliśmy pewni, że film Zanussiego nie tylko otrzyma nominację, ale także zdobędzie Oscara. Potem jednak pokazany został film meksykański "Amores Perros" oraz czeski "Divided We Fall", a gdy pojawił się "Przyczajony tygrys, ukryty smok", wiadomo było, że szanse naszego i innych filmów zagranicznych maleją niemal do zera. Wcześniej urządziłam przyjęcie dla Jerzego Stuhra przedstawiając go członkom Akademii Filmowej, aby zbliżyć jego postać i film "Historie miłosne" z nadzieją na oscarową nominację.

K.S.: Czy mają państwo w Hollywood możliwość oglądania współczesnych filmów polskich?

Y.C-H.: Do momentu pojawienia się w Hollywood polskiego konsulatu zajmowałam się osobiście prezentacją polskich filmów. Wynajmowałam salę i za darmo prezentowałam filmy polskiej i hollywoodzkiej publiczności. Jednak od jakiegoś czasu pokazami filmów polskich zajmuje się konsulat lub parę innych osób, dla których jest to maleńki biznes. W tym roku po raz drugi odbył się w Los Angeles Polski Festiwal Filmowy. Cieszę się, że inni poszli w moje ślady.

K.S.: Czy nie myśli pani, by w jakiś sposób pomóc młodym polskim filmowcom?

Y.C-H.: Jest w Los Angeles organizacja o nazwie Polish-Hollywood Connection, która - myślę - ma zamiar kooperować z polskimi filmowcami. Prezydentem tej organizacji jest Janusz Kamiński, a wśród członków jest między innymi Agnieszka Holland. Organizacja chce pomagać w nawiązywaniu kontaktów pomiędzy polskimi filmowcami a hollywoodzkimi producentami.

K.S.: Hollywood przygotowuje się do strajków aktorów. My tę sytuację tylko obserwujemy i przyjmujemy ją na spokojnie, a jak to wygląda na miejscu?

Y.C-H.: W tej chwili studia pracują po 20 godzin na dobę byle tylko zdążyć z ukończeniem filmów przed strajkami. Ta sytuacja spowodować może ogromne problemy. Cała machina filmowa może stanąć. Tę sytuację odczuje cały świat. Los Angeles może zbankrutować. Mówi się o deficycie kilku miliardów dolarów.

K.S.: Jaki film w amerykańskim kinie zrobił na pani ostatnio szczególne wrażenie?

Y.C-H.: "Szeregowiec Ryan" to jeden z najznakomitszych filmów, jakie widziałam w ostatnich latach. Nie wiem, czy mieliście okazję oglądać film pt. "Sunshine" (od red. polski tytuł "Krople słońca" - od października w kinach). Wielka szkoda, że film ten przepadł w oscarowej rywalizacji. Ralph Finnes gra trzy znakomite role (syna, ojca, dziadka), a film jest wspaniałą historią rodziny węgierskiej na przestrzeni kilkudziesięciu lat.

K.S.: A na jaki film czeka pani szczególnie?

Y.C-H.: Takim filmem był z pewnością "Moulin Rouge", otwierający tegoroczny festiwal w Cannes. Inną produkcją, oczekiwaną z niecierpliwością przeze mnie, jest "Ali" z Willem Smithem. Ciekawie zapowiada się także debiut pary aktorskiej Robert de Niro - Jennifer Lopez. No i "Pearl Harbor" z Benem Affleckiem.

K.S.: Nurtuje z pewnością wszystkich pytanie, które gwiazdy hollywoodzkie najczęściej odwiedzają pani dom?

Y.C-H.: Wcześniej czy później wszyscy przyjdą do Yoli (śmiech). Wie pan kiedyś zdradziłam nazwiska gwiazd, które są częstymi gośćmi w moim domu. Wywołało to ogromną burzę: faksy, e-maile, telefony po prostu się urywały, każda stacja radiowa, telewizja i dziennikarze prosili o wywiad. Problem w tym, że gwiazdy nie chcą być męczone przez media. Błagają mnie o "ochronę", jestem więc pomiędzy młotem a kowadłem. Nie chcę ich zawieść.

K.S.: Od niedawna jest pani w elitarnej grupie osób przyznających Złote Globy. Na czym polega praca w tym stowarzyszeniu?

Y.C-H.: Ma pan rację, jest to bardzo, bardzo elitarna i ekskluzywna grupa ok. 85 osób. Dostać się tam jest zadaniem niemal niemożliwym, taka Mission Impossble. Kraje mają jednego, dwóch swoich przedstawicieli. O przyjęciu w poczet członków decyduje bardzo duża znajomość tematyki filmowej, przede wszystkim jednak konieczna jest wcześniejsza akredytacja przez Motion Picture Association of America, o którą również nie tak łatwo. Członkowie naszego stowarzyszenia powinni obejrzeć przynajmniej 300 lub więcej filmów rocznie, przeprowadzić ogromną ilość wywiadów, odwiedzić międzynarodowe festiwale i plany filmowe oraz liczne konferencje prasowe. Znać trzeba Hollywood od podszewki. Musi się być po prostu ekspertem od hollywoodzkich spraw. Studia filmowe ułatwiają bardzo kontakty, bo "Złote Globy", na które się głosuje, to prawie jak Oscary. Dla aktora, filmu, producenta i studia przynoszą dodatkowe miliony dolarów. (od red: Y.C-H. jest pierwszą - od 58 lat istnienia organizacji - Polką przyjętą w poczet członków Stowarzyszenia Hollywoodzkich Korespondentów Prasy Zagranicznej).

K.S.: Jest pani osobą bardzo zapracowaną.

Y.C-H.: W ciągu ostatnich 10 miesięcy przeprowadziłam 240 wywiadów. Ktoś powiedziałby, że to niemożliwe, ale wywiad taki polega na jednoczesnym spotkaniu z kilkoma osobami pracującymi na planie jednego filmu. Bardzo ciepło wspominam moje niedawne spotkanie z Sylvestrem Stallone'em, młodymi aktorami oraz reżyserem na planie filmu "Driven".

K.S.: Gdzie można przeczytać materiały dziennikarskie przez panią przygotowywane?

Y.C-H.: Obecnie jestem w trakcie reorganizacji. Do czasu, gdy istniał "Ekran", miałam tam swoją kolumnę, teraz piszę głównie w języku angielskim do gazet w wielu krajach świata, pod licznymi pseudonimami. Już niebawem związana będę z dwoma polskimi publikacjami.

K.S.: Jesienią rozpoczynają się zdjęcia do filmu dokumentalnego na pani temat. Od jakiej strony poznamy Yolę Czaderską-Hayek?

Y.C-H.: Twórcy tego filmu dokumentalnego chcieli opowiedzieć moją historię od najmłodszych lat. Obecnie pracują nad scenariuszem, wprowadzam swoje poprawki i chcę wyciąć z filmu większość mojego życia w Polsce, bo zaraz po studiach wyjechałam do Hollywood i wszystko, co najważniejsze, dzieje się tutaj. Chcę, by w filmie o mnie opowiedziana została historia tego, co robię obecnie w stolicy filmu.

K.S.: Jaką ostatnio zorganizowała pani imprezę dotyczącą polskiego kina?

Y.C-H.: Niedawno muzeum w Los Angeles zorganizowało wystawę polskich plakatów filmowych do westernów. Jak wszyscy wiedzą, polskie plakaty uchodzą za najlepsze na świecie. Z okazji wystawy udało mi się zaprosić na bankiet do Belwederu, mojej hollywoodzkiej psiadłości, ok. 80 gwiazdorów, występujących w klasycznych filmach westernowych, których nazwiska widniały właśnie na tych plakatach. W sumie na kolację zaprosiłam ok. 200 filmowych artystów. Była to wspaniała impreza, oczywiście jak zwykle przeze mnie finansowana.

K.S.: Prosimy zdradzić nam kilka ciekawostek związanych w tegorocznymi Oscarami?

Y.C-H.: Tegoroczna impreza przebiegała bez zakłóceń. Wiecie z pewnością o tym, że Julia Roberts przypadkowo trafiła do męskiej toalety, ale nie wiem czy wiecie, że Elizabeth Hurley zgubiła bransoletkę wartą kilkaset tysięcy dolarów. Na szczęście ta cenna biżuteria została odnaleziona. Oscary w tym roku należały do udanych.

K.S.: Pani najsłynniejsza przygoda związana z Oscarami?

Y.C-H.: Należy do niej zdecydowanie historia związana ze Zbigniewem Rybczyńskim, który w 1983 roku otrzymał Oscara za film krótkometrażowy pt. "Tango". Byłam jego tłumaczką, kiedy odbierał na scenie Oscara. Nasz laureat wyszedł potem na papierosa na zewnątrz budynku. Nie chcieli go wpuścić z powrotem, bo nie miał ze sobą biletu. Na siłę więc forsował drzwi, nie mówiąc po angielsku trudno mu było wytłumaczyć, że jest laureatem Oscara. Ja ze statuetką zostałam na sali. Zbyszek odepchnął policjanta i wylądował w więzieniu. Problem również był w tym, że Rybczyński wyglądał dość niekonwencjonalnie (białe tenisówki, szalik). Doszło do przepychanki przed wejściem do budynku i policja zabrała laureata na posterunek. Zrobił się ogromny szum, z sali wywołano prezydenta Akademii i burmistrza Los Angeles. Bardzo długo trwała próba natychmiastowego wyciągnięcia Rybczyńskiego z aresztu. Niestety papiery i pieczątki poszły w ruch i nawet gubernator nie mógł odkręcić całej tej sprawy. Sprawa musiała się oprzeć o sąd. Sam Rybczyński bardzo miło wspomina dziś całą tę sytuację. Zgotowano mu w więzieniu wspaniałe przyjęcie. Na drugi dzień rano został wypuszczony.

K.S.: Czy Steve Martin sprawdził się jako gospodarz Oscarowej ceremonii?

Y.C-H.: Uważam, że był bardzo dobry. Nie był nudny ani zwariowany. Niektórzy uważają nawet, że był lepszy niż Billy Crystal. Od wielu lat dyskutujemy z członkami Akademii, by humor, który prezentują w czasie Oscarów, był bardziej zrozumiały na całym świecie. Poza granicami USA impreza często uznawana jest za nudną. Wszystko dlatego, że zagranicą nie rozumiany jest absolutnie humor hollywoodzki, a żeby go rozumieć, trzeba być na miejscu. Pamiętam taką sytuację, gdy Oscary prowadził Richard Pryor i w pewnym momencie mówi: Proszę się nie obawiać, ja mam ognioodporny smoking. Czy panu coś to mówi?

K.S.: Nie

Y.C-H.: A był to znakomity dowcip, ponieważ on kilka dni wcześniej palił jakieś narkotyki i niemal nie spłonął, ratując się skokiem do basenu. I wszystkie te oscarowe dowcipy są oparte na podobnych wydarzeniach. Świat nie ma pojęcia, o czym się mówi.

K.S.: Czy nie myśli pani o przyjeździe do Polski?

Y.C-H.: Ostatni raz byłam w Polsce w 1992 roku, kiedy magazyn "Sukces" wyróżnił mnie nagrodą "Byka" za popularyzację kultury polskiej w Stanach Zjednoczonych. Często otrzymuje zaproszenia np. do jury na konkursy piękności czy na wywiady bądź inne imprezy. Czasu jednak tak mało. Miałam dotrzeć na ostatni festiwal Camerimage, ale zachorowałam na potworną grypę. Jeżeli chodzi o wyjazdy do kraju, to muszę panu powiedzieć, że ja małą Polskę mam tutaj w "Belwederze", a przede wszystkim także w sercu. Myślę jednak, że już wkrótce wybiorę się do kraju.

K.S.: Dziękuję za rozmowę


Prasa o Yoli

Wysokie obcasy, 17.09.2011 nr 37 (640) - zdjęć w galerii: 6




Newsweek, dodatek "Kobieta" , nr 2/2011 - zdjęć w galerii: 5




Tele Tydzień - zdjęć w galerii: 1




Tele Tydzień - zdjęć w galerii: 1




Tele Świat - zdjęć w galerii: 1




Sukces, Nr 6 czerwiec 2003, str. 46-52 - zdjęć w galerii: 8




Rewia - zdjęć w galerii: 1




Magazyn Plus - zdjęć w galerii: 2




Film, sierpień 2007 - zdjęć w galerii: 5