Joaquin Phoenix gościem Yoli 2007-08-23



Kreacja Johnny'ego Casha w filmie "Spacer po linie" to dla Joaquina Phoenixa najważniejsze aktorskie wyzwanie w karierze. Docenili to krytycy, ludzie z branży i widzowie. Phoenix otrzymał Złoty Glob oraz nominację do Oscara. Oto przeprowadzony specjalnie dla Stopklatki przez Yolę Czaderską-Hayek wywiad z tym aktorem.

Urodził się w Puerto Rico, karierę aktorską rozpoczął w dzieciństwie od występów w filmach reklamowych. W kinie zadebiutował w wieku lat dziesięciu rolą w komedii "Spacecamp" . Następnie wystąpił w filmach "Russkies" i "Spokojnie, tatuśku". Po sześcioletniej przerwie powrócił na ekran filmem "Za wszelką cenę" z Nicole Kidman, który przyniósł mu uznanie krytyków. Od tej pory występuje często i w różnorodnym repertuarze. Za rolę Kommudusa w "Gladiatorze" otrzymał nominację do Oscara. Ostatnio mogliśmy go oglądać w filmach: "Znaki", "Osada", "Ognista pułapka", "Hotel Ruanda".

Yola Czaderska-Hayek: Gratulacje! Za rolę Johnny'ego Casha w filmie 'Spacer po linie' zdobyłeś Złoty Glob, a teraz jesteś jednym z kandydatów do Oscara! Jakie to uczucie?

Joaquin Phoenix: Do tej pory nie mogę w to uwierzyć. Wszystkiego mógłbym się w życiu spodziewać, tylko nie tego, że dostanę jakąkolwiek nagrodę za występ w musicalu! (śmiech)

Podczas realizacji filmu krążyły plotki, że przeżyłeś załamanie nerwowe. Chodzi o scenę, w której Cash rozpacza po śmierci brata. (Joaquin Phoenix również stracił brata. River Phoenix zmarł 13 lat temu wskutek przedawkowania narkotyków - Y.Cz.-H.)

Całkowita bzdura. To nie było załamanie. Chciałem przekonująco odegrać ból Johnny'ego Casha i może zanadto wczułem się w rolę. Do tego stopnia, że parę osób pewnie pomyślało, że naprawdę mnie poniosło. Zapewniam jednak, że nie miało to nic wspólnego z prawdziwym załamaniem. To była tylko moja praca.

Użyczasz swoim filmowym postaciom własnych emocji? Odwołujesz się do własnych przeżyć?

Nie, nie i jeszcze raz nie! Więcej nawet: uważam, że odwoływanie się do własnych przeżyć jest dla aktora tylko przeszkodą. Czytając scenariusz 'Spaceru po linie', nie miałem zamiaru doszukiwać się jakichś zbieżności w moim życiorysie i biografii Johnny'ego. Kiedy pracuję nad rolą, całkowicie wyłączam z niej siebie. Staję się postacią, którą gram. Jestem w stanie na przykład na kilka miesięcy wyprowadzić się z domu i zamieszkać tam, gdzie nikt mnie nie zna. Żeby tylko nikt nie zawracał mi głowy i nie przypominał mi, kim jestem. Strasznie mnie to wnerwia, kiedy ktoś wyciąga mnie z roli. Nie jestem w stanie żyć podwójnym życiem - wiem, że dla niektórych aktorów to żaden problem, ale ja tak nie potrafię. Tym bardziej, jeśli mam do zagrania taką nietuzinkową postać, jak Johnny Cash.

Podobno miałeś okazję poznać Johnny'ego Casha. Słyszałam, że zaprosił Cię na kolację, będąc pod wrażeniem Twojej roli w 'Gladiatorze'.

Tak, to prawda, poznałem Johna i June jakiś czas temu, kiedy jeszcze nie śniło mi się nawet, że zagram w 'Spacerze po linie'. Po kolacji poszliśmy do salonu i pamiętam, jak dziś: uderzyła mnie niesamowita duchowa i uczuciowa więź pomiędzy Johnem a June. Oni naprawdę byli dla siebie stworzeni! Siedzieliśmy w salonie w kilka osób i John obiecał, że zaśpiewa kilka piosenek. Zaczął stroić gitarę, po czym stwierdził: 'Zaczekam na June, bo mam straszną tremę'. Nie mogłem w to uwierzyć: Johnny Cash grał koncerty w więzieniach, a tu, przed kilkoma bliskimi mu osobami ma tremę? Na szczęście June szybko się pojawiła i razem zaśpiewali 'On The Banks Of The River Jordan', patrząc sobie w oczy. Zawsze, kiedy widziałem coś takiego w telewizji, skręcało mnie z obrzydzenia: nie ma nic bardziej kiczowatego i sztucznego, niż śpiewająca para patrząca sobie w oczy! Tymczasem w ich wykonaniu było to takie naturalne i oczywiste. Gdy pojawiła się June, John od razu odmłodniał. Wyprostował się, przestały mu się trząść dłonie, a gdy jeszcze wziął gitarę. Był nie ten sam! Cieszył się jak dziecko, że ma okazję zaśpiewać ze swoją ukochaną kobietą. Mówiłem Ci wcześniej, że pracując nad rolą, nie odwołuję się do własnych przeżyć, ale w tym przypadku zrobiłem wyjątek. Musiałem wykorzystać tę scenę w filmie!

Znałam Johnny'ego Casha osobiście i do dziś nie potrafię pojąć, jakim cudem, mimo talentu, sławy i pieniędzy ten człowiek uważał, że jest nikim. Trzeba było dopiero miłości June, by uwierzył w siebie.

Nie mam pojęcia, jak wyglądałoby jego życie bez June. Jeżeli istnieje coś takiego, jak przeznaczenie, to ci dwoje bez wątpienia byli przeznaczeni sobie. Ona dzięki niemu poczuła się kimś wyjątkowym, on dzięki niej również. Dała mu siłę, dała mu miłość, a co najciekawsze, nie był w stanie jej zdominować. John wyniósł z domu wzorzec mężczyzny górującego nad kobietą. Mężczyzna musiał być silny, musiał mieć władzę. No i dobrze - tyle, że June nie dała sobie nic narzucić na siłę. Wielu rzeczy musiał się przy niej nauczyć. Między innymi i tego, że nie da się zapanować nad miłością. Ich związek... uważam, że miał w sobie coś bajkowego. To naprawdę niesamowite. Byli razem do samego końca. I dopiero śmierć ich rozłączyła.

Ślicznie opowiadasz o miłości. A kiedy sam wreszcie sobie kogoś znajdziesz?

A co, jesteś do wzięcia? (śmiech)

Możemy o tym pogadać, jeśli chcesz.

No proszę! W porządku. A prawda jest taka, że po prostu jeszcze nie spotkałem tej właściwej osoby. Jasne?

Wróćmy do tematu. Z jakich źródeł korzystałeś, przygotowując się do roli Johnny'ego Casha?

Głównie z jego własnych słów. To znaczy, z jego książek. Napisał dwie autobiografie. W przypadku takiej osoby, jak Johnny, ciężko o jakiś obiektywny portret, ponieważ każdy postrzegał go inaczej. Mogłabyś zebrać w pokoju kilku ludzi i zapytać ich: 'Kim był Johnny Cash?'. Każdy udzieliłby Ci innej odpowiedzi. Dlatego opieraliśmy się na tym, co John napisał sam o sobie. Poza tym przeprowadziliśmy szereg rozmów z osobami, które znały go najbliżej, a jakby tego było mało, James Mangold wiedział o Johnie mnóstwo rzeczy. Odbyli razem wiele spotkań, Johnny opowiedział mu o sprawach, o których nigdy nie wspomniał w żadnej z autobiografii.

Czy lepiej gra Ci się bohaterów fikcyjnych, wymyślonych od początku do końca, czy też wolisz wcielać się w autentyczne postacie?

I tu, i tu są plusy i minusy. Kiedy gram postać fikcyjną, punktem odniesienia jest wyłącznie tekst scenariusza. To, co zrobię z moim bohaterem, zależy wyłącznie ode mnie, no i od reżysera, który również ma jakąś wizję. Natomiast jeśli mam wcielić się w człowieka, który żył naprawdę - zwłaszcza w takiego człowieka-instytucję, jak Johnny Cash, z miejsca napotykam na szereg ograniczeń. Owszem, istnieje wiele źródeł, z których można skorzystać, wiele filmów dokumentalnych, które można obejrzeć. Niezależnie jednak od tego, ile czasu spędzę na przygotowaniach, ile książek przeczytam, zawsze znajdzie się ktoś, kto powie: 'To nieprawda, Johnny by nigdy się tak nie zachował'. Jeśli więc mam grać postaci historyczne, to wolę już takie role, jak Kommodus w 'Gladiatorze'. Na tyle mało wiadomo na jego temat, że nikt nie może zarzucić mi, że coś, co mówię czy robię, nie pasuje do tego człowieka. Czuję się wtedy po prostu bezpieczniej.

Wspomniałeś już, że nagroda za musical to w Twoim przypadku rzecz nieoczekiwana. Jak to się stało, że w końcu zacząłeś śpiewać?

Przed realizacją 'Spaceru po linie' nie miałem pojęcia o śpiewaniu. Wydawało mi się niemożliwe, żeby tak po prostu wyjść na scenę, otworzyć usta i wydać z siebie głos. Nie miałem też pojęcia o grze na gitarze. Nauczyłem się paru akordów, a pewnego dnia zagrałem jeden po drugim i mój przyjaciel, który się temu przysłuchiwał, stwierdził: Wiem! To "Everybody Hurts" REM!. I nagle się okazało, że umiem grać (śmiech). Najgorzej było, kiedy musiałem śpiewać wspólnie z Reese. Postaw się w mojej sytuacji: nie dość, że nie umiałem do końca zapanować nad własnym głosem, to jeszcze musiałem uważać, by brzmiał on harmonijnie w duecie... Na początku się załamałem. Byłem przekonany, że to się nie uda, że to w ogóle nie ma sensu. na szczęście Reese okazała się silniejsza. Chodziła ze mną na lekcje śpiewu, na kurs gry na gitarze. W końcu, krok po kroku, jakoś wyszliśmy na prostą. Nagle po miesiącu okazało się, że potrafię zaśpiewać piosenki, które wydawały się absolutnie poza moim zasięgiem! Mam wrażenie, że James Mangold specjalnie tak to zaaranżował, żebyśmy wspierali się nawzajem, tak jak prawdziwi John i June. I rzeczywiście, przyznaję się bez bicia: bez Reese bym sobie nie poradził.

Naprawdę tak kiepsko śpiewałeś, czy teraz mnie kokietujesz?

Widzisz, ironia losu polega na tym, że wszyscy w mojej rodzinie zawsze byli muzykalni i wszyscy umieli grać na gitarze. Tylko nie ja. I wyobraź sobie, jak się poczułem, kiedy dostałem tę rolę! Zadzwoniłem do mamy z wiadomością: 'Będę w filmie grał na gitarze, co ty na to?' (śmiech). Uwielbiam słuchać muzyki, ale nigdy nie sądziłem, że sam ją będę grał.

A czego lubisz słuchać najbardziej?

W tej chwili? Słucham głownie Elliota Smitha. Wychowałem się na Beatlesach i na Johnie Lennonie. Uwielbiam Beatlesów! Dla mnie to najlepszy zespół wszech czasów, a takich piosenek, jak 'Strawberry Fields Forever', mogę słuchać bez przerwy. Generalnie lata 70. to jest to, co przyswajam najlepiej. Stonesi, Led Zeppelin... Te klimaty. Kompletnie natomiast nie orientuję się we współczesnej muzyce. Jakoś mi nie podchodzi.

A kiedy po raz pierwszy usłyszałeś Johnny'ego Casha?

Nie pamiętam dokładnie. Wiem, że to było w samochodzie, ale dokąd ja wtedy jechałem? I kiedy? Zabij, nie przypomnę sobie. W radiu leciała piosenka 'Folsom Prison Blues'. Podobne uczucie miałem wtedy, gdy po raz pierwszy usłyszałem 'Fuck The Police' - rapowy kawałek NWA. Pomyślałem sobie: 'Matko Boska, to niemożliwe, żeby w legalnym radiu puścili taki kawałek'! A jednak. Nie mogę oczywiście powiedzieć, żebym z miejsca stał się jakimś wielkim fanem Johnny'ego Casha, ale pamiętam, że mój ojciec i wujek wymieniali jego nazwisko niemal z nabożeństwem. Opowiadali o nim różne dziwne historie... Co mnie najbardziej uderzyło, to że mimo sławy i pieniędzy Johnny Cash do końca życia pozostał sobą. Na jego koncercie miało się wrażenie, że to Twój stary kumpel siedzi w pokoju, gra na gitarze i śpiewa - tak jak podczas tej kolacji, o której Ci opowiadałem. To był naprawdę ktoś.

Kiedy usłyszałam, że masz zagrać Johnny'ego Casha, pomyślałam sobie: 'Przecież on nawet nie jest do niego podobny'. A do tego masz zupełnie inny głos...

Dowcip polega na tym, że gdy myślisz o Johnnym Cashu, od razu kojarzy Ci się jego dojrzały wizerunek. Tymczasem Johnny na początku kariery był zupełnie kimś innym. Dopiero poszukiwał własnej tożsamości jako artysta, nawet śpiewał zupełnie inaczej. Jeśli przyjrzysz się zapisom jego wczesnych koncertów, to zobaczysz, że parę razy próbował nawet naśladować Elvisa. Dlatego pomyślałem, że to bardzo ważne: pokazać Johnny'ego w latach młodości, pokazać, jak się zmienia, jak dąży do doskonałości. Nie cierpię, kiedy w filmowych biografiach bohaterowie na dzień dobry okazują się geniuszami i wszyscy ich uwielbiają. To nieprawda! Nikt nie jest od razu doskonały. Każdy popełnia błędy, każdy się czegos uczy. Także Johnny Cash. Pracując nad 'Spacerem po linie', starałem się to podkreślić.

Teraz dzięki roli i dzięki nagrodom stałeś się naprawdę sławny. Odbierasz nagrody, pozujesz na czerwonym dywanie do zdjęć, udzielasz wywiadów. To zupełnie nie w Twoim stylu. Jak się z tym czujesz?

A wiesz, że całkiem nieźle? Do tej pory nie mogę w to uwierzyć. Czasami mam wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę. Ale jakoś sobie radzę. Mogło być gorzej.



[Yola Czaderska-Hayek]