Ryan Murphy gościem Yoli 2024-04-10
Jednym z moich największych lęków jest to, że ktoś zacznie obserwować moje dzieci i upubliczniać szczegóły z ich życia. Przydarzyło mi się to, więc znam to uczucie - wyznał w rozmowie z WP Ryan Murphy, twórca takich hitów jak "Dahmer", "Amercan Horror Story" czy najnowszego "Obserwatora".
Yola Czaderska-Hayek: To chyba nasze pierwsze spotkanie po pandemii. Mam wrażenie, jakby życie zaczęło się od nowa, a Ty?
Ryan Murphy: Czuję się wyjątkowo dziwnie. Przez ostatnie cztery lata odzwyczaiłem się od spotkań z ludźmi, a teraz znów biorę w nich udział. W pierwszej chwili trudno było mi się oswoić z myślą, że znów mam kontakt z żywymi ludźmi, a nie z obrazami na monitorze. Ale cieszę się, że nareszcie jest to możliwe. Mam takie uczucie, jakbym po długim czasie spędzonym w odosobnieniu powrócił do normalnego świata.
Chciałabym porozmawiać o Twoim serialu "Obserwator", który zrealizowałeś dla Netfliksa. Swego czasu było o nim głośno, jak chyba o każdej Twojej produkcji. Zacznę więc od podstawowego pytania: co Cię skłoniło do zajęcia się właśnie tą historią?
Wszystko potoczyło się w błyskawicznym tempie. Praca nad "Obserwatorem" zajęła mi zaledwie półtora roku, a dla porównania, do ukończenia "Dahmera" potrzebowałem aż dziesięciu lat. Najpierw przeczytałem artykuł "The Watcher" [chodzi o tekst autorstwa Reevesa Wiedemana, który w 2018 roku ukazał się w internetowym wydaniu magazynu "New York" – Y. Cz.-H.]. Pomyślałem, że to jest opowieść, którą chciałbym pokazać na ekranie.
Później dowiedziałem się, że Netflix wykupił prawa do jej sfilmowania, a tak się właśnie złożyło, że miałem z nimi podpisaną umowę. Zgłosiłem się więc do mojego przyjaciela Erica Newmana, który miał zostać producentem serialu, z pytaniem: "Czy macie już scenarzystę?". Odparł, że nie. "To dajcie Ianowi [Brennanowi, częstemu współpracownikowi Murphy’ego – Y. Cz.-H.] i mnie to napisać. Wiem, co to znaczy znaleźć się w podobnej sytuacji, więc ten materiał jest w sam raz dla mnie" – zaproponowałem.
Znalazłeś się w podobnej sytuacji, co bohaterowie serialu?
Może nie dosłownie, ale pod wieloma względami mogłem się wczuć w ich położenie. Jednym z moich największych lęków jest to, że ktoś zacznie obserwować moje dzieci i upubliczniać szczegóły z ich życia. Przydarzyło mi się to, więc znam to uczucie. Kwestia bezpieczeństwa moich najbliższych jest dla mnie wyjątkowo ważna. Wszyscy, jak sądzę, chcielibyśmy żyć w poczuciu, że nasz dom jest miejscem, w którym możemy czuć się bezpiecznie. A kiedy okazuje się, że tak nie jest i że tak naprawdę niewiele możemy na to poradzić… Cóż, właśnie o tym jest serial. I dlatego właśnie ten pomysł tak bardzo mnie zafascynował. Choć to niejedyny powód, dla którego chciałem się nim zająć.
Jakie były inne?
Uwielbiam historie, których akcja toczy się w tajemniczych, dziwnych budynkach. W dzieciństwie uwielbiałem oglądać "Horror Amityville". Pamiętasz może plakat z tym niesamowitym domem? Ja mam go cały czas przed oczami. Dla mnie właściwie ten dom jest najważniejszą postacią w filmie. Zafascynował mnie motyw przeprowadzki, a właściwie raczej ucieczki do miejsca, które wybieramy sobie jako nasze schronienie, a tymczasem okazuje się, że nic podobnego, że wcale nie możemy czuć się w nim bezpiecznie. Mam poczucie, że tak właśnie wygląda współczesny świat: nigdzie nie można czuć się bezpiecznie, bo nadal zagraża nam albo COVID, albo sto innych rzeczy. O tym wszystkim mniej lub bardziej wprost opowiada "Obserwator".
Mówiąc o tym serialu, nie sposób nie wspomnieć o znakomitej obsadzie. Jak udało Ci się pozyskać do współpracy tyle znakomitych aktorek?
Zacznę może od tego, że zawsze chciałem nakręcić rzecz w stylu Agathy Christie. Uwielbiam "Śmierć na Nilu" z tą niesamowitą, gwiazdorską obsadą i kiedy zacząłem pracę nad "Obserwatorem", pomyślałem sobie, że to znakomita okazja, by stworzyć coś w podobnym duchu. W gruncie rzeczy cała ta opowieść jest zagadką kryminalną, w której próbujemy dowiedzieć się, kto kryje się za serią tajemniczych wydarzeń. Co do obsady, najlepsze jest to, że tak naprawdę nie trzeba było organizować żadnych przesłuchań, żadnych zdjęć próbnych. Po prostu spisałem listę aktorek, które widziałbym w tym serialu, a potem zacząłem do nich dzwonić. I wszystkie się zgodziły!
Z większością miałem okazję już kiedyś pracować, bo taką mam zasadę, że jeśli ktoś trafia na moją orbitę, to już na niej zostaje. Jedyną nową osobą w tym gronie była Naomi Watts. Do niej zadzwoniłem jako pierwszej.
Domyślam się, co odpowiedziała, ale i tak jestem ciekawa, jak wyglądała ta rozmowa.
Nie miałem jeszcze wtedy nawet scenariusza, jedynie sam pomysł na serial. Opisałem jej go w paru zdaniach i spytałem: "Jesteś zainteresowana?". Prawie od razu odpowiedziała "Tak". Było to z jej strony duże ryzyko, ale potem okazało się, że w ciągu dwóch tygodni od premiery "Obserwator" zaliczył niewiarygodny wynik: 300 milionów wyświetlonych godzin. To w jej karierze drugi taki sukces po "Kręgu". Tamten film był horrorem, a tu też w sumie mamy do czynienia z dreszczowcem, więc może to znak, że powinna częściej grać w tego rodzaju produkcjach? Wiem, że prywatnie bardzo lubi horrory.
Zetknęłam się z opinią, że dzięki Twojemu serialowi Jennifer Coolidge wróciła na ekran w wielkim stylu. Jak to skomentujesz?
Ach, Jennifer! Uwielbiam ją bezgranicznie. Grała w jednej z moich pierwszych produkcji, "Bez skazy". Rzeczywiście słyszę ze wszystkich stron, że to jej wielki powrót, ale nie odniosłem wrażenia, że kiedykolwiek zniknęła. Dla mnie to był oczywisty wybór, kiedy myślałem o postaci Karen. Przeczytałem w sieci o szalonej agentce nieruchomości, jest o niej cały wątek w Reddicie. I kiedy zadzwoniłem do Jennifer, złożyłem jej ofertę nie do odrzucenia: "Chcę, żebyś zagrała wariatkę, która nazywa się Karen Calhoun". Odpowiedziała: "Dobrze, ale pod warunkiem, że moja postać kogoś zabije". Bardzo zaciekawił ją pomysł zagrania mrocznej, złowrogiej postaci zupełnie niepasującej do jej dotychczasowego wizerunku. Nikt wcześniej nie wpadł na to, by powierzyć jej podobną rolę! A okazało się, że był to strzał w dziesiątkę.
Przy tym wszystkim Karen to postać pełna humoru. Mam wrażenie, że to chyba bardziej osobisty wkład Jennifer niż Twój pomysł. Mylę się?
Cały dowcip z Jennifer polega na tym, że nie ma drugiej takiej osoby. To jedyny w swoim rodzaju talent. Wiele scen kręciliśmy po kilka razy dlatego, że Jennifer w trakcie dialogów zaczynała improwizować i wyrzucała z siebie potoki słów, absolutnie genialne strumienie świadomości. A ja nie zamierzałem jej ograniczać. W końcu po coś ją do tego serialu ściągnąłem. Wiedziałem, że cokolwiek zrobi, wyjdzie z tego prawdziwe złoto. Na tym polega urok pracy z nią: Jennifer jest jak muzyk jazzowy, a nikt nie wymaga od muzyka jazzowego, żeby grał według nut. To zawsze jest artystyczna interpretacja, coś niepowtarzalnego. Na planie obserwowałem z fascynacją, jak zaczynała mówić i toczyła te swoje monologi, ani na chwilę nie wypadając z roli. To było niesamowicie inspirujące. Pamiętam, jak któregoś razu mówiła bez przerwy przez siedem minut i po wszystkim dostała oklaski od całej ekipy. Nie wszystkim podoba się takie podejście, ale ja od dawna jestem w fanklubie Jennifer Coolidge, i to na stołku prezesa.
Uderzyło mnie, jak wiele jest w "Obserwatorze" wspaniałych, silnych i niezależnych kobiet w dość konkretnym wieku. Czyżbyś postawił sobie za punkt honoru, by udowodnić wszystkim, że jest dla nich miejsce we współczesnej telewizji?
Często powtarzam, że jeśli w którymś z moich seriali główną rolę zagra dwudziestoletnia dziewczyna, to będzie oznaczało, że porwali mnie kosmici i podstawili kogoś na moje miejsce. Pamiętam, że kiedy zaczynałem karierę w tej branży, wydawało się nie do pomyślenia, żeby ktokolwiek zaangażował do popularnego serialu kobiety po czterdziestce. Wszyscy mówili: "Nikt nie będzie tego oglądać". A tymczasem okazało się, że to nieprawda! Mam wrażenie, że czasy się zmieniły, szczególnie w ostatnich latach. Być może to zasługa platform streamingowych. Nagle okazało się, że jednak pojawiło się miejsce dla aktorek po trzydziestym piątym roku życia.
Pamiętam z własnego doświadczenia taką sytuację. Zanim zaczęliśmy pracę nad "American Horror Story", Kathy Bates odwiedziła mnie w biurze. Odbyliśmy wtedy długą rozmowę. Ta wspaniała aktorka, która tyle miała do zaoferowania, zwierzyła mi się, że nie mogła znaleźć pracy, bo nikt nie oferował jej ról. Wtedy zrozumiałem, że dokonałem właściwego wyboru. Kathy zagrała w "American Horror Story", a serial stał się hitem właśnie dzięki jej znakomitej kreacji. Wracając do Twojego pytania: nie wiem, czy próbuję komuś coś udowodnić, ale z całą pewnością uwielbiam obsadzać w moich produkcjach wspaniałe kobiety bez względu na ich wiek. Może wynika to stąd, że w dzieciństwie miałem do czynienia z wyjątkową kobietą, która ukształtowała mnie na resztę życia.
O kim mówisz?
O mojej babci. Nazywała się Myrtle Sandersen. Niestety, nie ma już jej wśród nas, ale kiedy myślę o moich produkcjach w rodzaju "Obserwatora", "Dahmera" czy "American Horror Story", to czuję jej obecność. Mam wrażenie, że spodobałyby jej się te seriale. Kiedy miałem cztery lata, zmusiła mnie do oglądania "Dark Shadows" [amerykański serial z pogranicza fantastyki i horroru, zrealizowany na przełomie lat 60. i 70. – Y. Cz.-H.]. A kiedy się bałem, nakrzyczała na mnie: "Nie bądź frajer". Wymyśliliśmy taką zabawę: jeżeli przy jakiejś strasznej scenie nie chowałem się za jej fotelem, to w nagrodę dostawałem cukierka. Z czasem spodobał mi się ten gatunek. Kiedy babcia to zauważyła, postanowiła zabrać mnie na swój ulubiony film.
Opowiedz o tym seansie.
Gdzie to było? A, już wiem, w Indianapolis! Puszczali tam wtedy retrospektywne przeglądy różnych staroci. Jechaliśmy samochodem przez nie wiem ile godzin, żeby zobaczyć "Drakulę" z Belą Lugosim. Babcia nie mogła ścierpieć, że uwielbiałem Barbrę Streisand. Za wszelką cenę popychała mnie w stronę mrocznych klimatów. Kiedyś spytałem ją: "Czemu tak bardzo lubisz te wszystkie horrory?". Odpowiedziała: "Bo kiedy człowiek się boi, to czuje, że żyje. Dzięki tym filmom naprawdę można to poczuć". Jej słowa pozostały ze mną na zawsze. Ech, czuję, że zaraz się popłaczę. Uwielbiałem ją jak nikogo w życiu, jeśli oczywiście nie liczyć moich dzieci. Cieszę się, że dzięki naszej rozmowie mogłem choć na chwilę odświeżyć sobie w pamięci jej obraz. Bardzo, bardzo mi jej brakuje.